Jedynym spokojnym człowiekiem w tym domu był on, ten na łożu, obstawiony ciżbą stołów, lekarstw, niewyraźnych przedmiotów, człowiek o zamkniętych oczach i zamkniętych uszach.
Był dzień dwudziesty czwarty marca. Wykrawek nieba, ta resztka, która przetrwała z całej przyrody wiedeńskiej, był posępny, szklisty i miał bielmo na oku.
Z dalekiej ojczyzny, z nad Renu, nadeszła przesyłka rodzimego wina. Uśmiechnął się jak niemocne dziecko, któremu z oczu teraz odczytują każde życzenie:
— „Za późno, szkoda, szkoda...“
Głos mówił poza nim, nie z niego dobywał się.
Ktoś podszedł cicho i w wielkich przerwach — z lękiem — coś pisał w zeszycie — o ostatniej pociesze — o pojednaniu z Bogiem...
Beethoven wielkie oczy skierował na mówiącego: — ja — już dawno — ja — — przecież — ja... Długo patrzył bez ruchu i bardzo powoli oczy te poprzez przyjaciela spojrzały dalej — bez oparcia żadnego — rozpłynęły się w niewiadomem naświetleniu, a usta poruszyły się jak wielkie stado ptaków jesiennie odlotnych:
— „Każcie zawołać księdza“.
Po przyjęciu Sakramentów rzekł do kapłana:
— „Ojcze, przyniosłeś mi pocieszenie. Dziękuję...“
Zmierzchało, kiedy zapadł w stan nieświadomości. Przez dzień następny i jeszcze jeden leżał nieprzytomny. W powalonem ciele ciężko musowały niedokończone dzieła, które już nie miały się narodzić. Niełatwo w śnie utulić wielkie ciało Atlasa, spokoju nie znające, do dźwigania i mięśni napiętych nawykłe. Gerhard Breuning był przy nim, i Schindler i Anzelm Hüttenbrenner, przyjaciel Schuberta. Ciało potężnie opierało się. Ciężkie, miarowe rzężenie mierzyło nieliczne pozostałe sekundy, jak tłok machiny okrętowej, która nic nie wie o tonącym statku i nie przestaje.
Strona:Przybłęda Boży.djvu/386
Ta strona została skorygowana.