w towarzystwie potwora, lecz szybko pocieszyła się tem, że obcowanie z królową również jest niebezpieczne. Więc czekała.
Gryf usiadł, przetarł ślepia, poczem śledził za odchodzącą monarchinią, wreszcie rzekł nawpół do siebie, nawpół do dziewczynki:
— Tu boki trzeba zrywać ze śmiechu.
— O czem mówisz? — zapytała Alinka.
— Naturalnie, że o królowej — odparł gryf. — To wszystko jest urojone, tam nigdy nikogo nie uśmiercają! Chodź za mną!
— Każdy tutaj rozkazuje — zauważyła Alinka, idąc zwolna za zwierzęciem. Poprzednio nikt się do mnie nie odzywał w ten sposób.
Po ujściu kilkunastu zaledwie kroków ujrzeli w oddali żółwiozwierza siedzącego smutnie i samotnie na niewielkiej rafie skalistej. Podszedłszy bliżej, Alinka posłyszała ciężkie i bolesne jego westchnienia. Serdecznie wzruszona zapytała gryfa, czy nie wie, co jest powodem rozpaczliwych jęków potwora. Gryf zaś odpowiedział:
— To wszystko tylko urojenie, on nie ma zgoła zmartwień. Podejdźmy bliżej.
Podeszli do żółwiozwierza, który zmierzył ich ślepiami pełnemi łez, trwając nadal w milczeniu.
— Ta oto młoda osoba — rzekł gryf — pragnęłaby posłyszeć twoje dzieje.
Strona:Przygody Alinki w Krainie Cudów.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.