hu, hurahu!» i nieustannemi jękami żółwiozwierza. Alinka hamowała się jak mogła, aby nie okazać niezadowolenia, iż zwierzę opowiadania swego nie rozpoczyna.
— Gdyśmy byli dziećmi — zaczął wreszcie żółwiozwierz nieco spokojniej, choć od czasu do czasu westchnienia tamowały mu mowę — szliśmy na naukę do morza. Nasz profesor był to stary żółw, nazywaliśmy go Tartorogiem.
— Czemu Tartorogiem? — zapytała Alinka.
— Nazywaliśmy go tak, bo nacierał nam rogów — odparł żółwiozwierz gniewnie — rzeczywiście jesteś okropnie nudną!
— Doprawdy, wstydziłabyś się zadawać podobnie niedorzeczne pytania — dodał gryf.
Poczem obaj umilkli spoglądając na Alinkę, która zażenowana, omal w ziemię się nie zapadła.
Wreszcie gryf powiedział:
— Mów dalej, przyjacielu.
I żółwiozwierz kończył w te słowa:
— A więc uczęszczaliśmy do szkoły na morze, chociaż to ci się dziwnem wydaje, moja panno.
— Skąd to wiesz, wszak tego nie powiedziałam — przerwała Alinka.
— Powiedziałaś! — odparł żółwiozwierz.
Zanim jednak dziewczynka zdołała usta otworzyć, gryf zawołał:
Strona:Przygody Alinki w Krainie Cudów.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.