dów, roztrącając ludzi szerokiemi barami, zaczepiając o różne rzeczy swemi kanciastemi przyborami podróży, a po całym hotelu szedł pogłos pytań w różnych językach: — Któż to taki? — Nagle zabrzmiało drugie uderzenie gongu, uwaga wszystkich zwróciła cię w inną stronę i nikt już nie zajmował się niezwykłym podróżnikiem.
Ciekawy widok przedstawiała owa sala jadalna na Rigi-Kulm.
Sześćset nakryć lśniło porcelaną, srebrem i kryształami na stołach, ustawionych w podkowę, na których naczelne miejsca zajmowały szeregi kompotjerek z suszonemi śliwkami w brunatnej juszce i półmiseczki z ryżem, oraz takież szeregi bukietów. Mnóstwo sosów jasnych i ciemnych odbijało refleksy świateł, padające od ścian i zwierciadeł, oraz ułamki złoconych kasetonów stropu.
Podobnie jak we wszystkich tablès d’hôteach szwajcarskich i tutaj, ryż i śliwki dzieliły obiad i biesiadników na dwa wrogie stronnictwa i wystarczyło śledzić spojrzenia nienawiści i pogardy, miotane na te dwa rodzaje deseru, by zrozumieć do którego każdy z gości zalicza się obozu. Ryżowcy odznaczali się bladością twarzy i rozmarzonemi błędnemi oczyma, Śliwkowcy mieli srogie spojrzenia i przekrwione, apoplektyczne oblicza.
Tegoż dnia Śliwkowcy byli liczniejsi i w dodatku liczyli w swych szeregach dużo znakomitsze osobistości. Byli tam ludzie sławy europejskiej, pośród których wymienić należy wielkiego historyka Astier-Réhu, członka Akademji Francuskiej, barona Stoltz’a, austro-węgierskiego dyplomatę, lorda Chipendale, członka Jockey-Clubu z siostrzenicą (hm... hm...), oraz słynnego profesora d-ra Schwanthalera z uniwersytetu w Bonn i peruwjańskiego jenerała z ośmiu córkami.
Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 013.djvu
Ta strona została uwierzytelniona.