Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 018.djvu

Ta strona została uwierzytelniona.

wiczów, komedjantów i głupców, to pozór, pod którym kryje się zazwyczaj nicość, często łajdactwo, to coś, co ma zwalniać z rozsądku, wiedzy, czy dobroci serca. Wszyscy garbaci zachowują się pogardliwie, wszystkie krzywe, koślawe nosy kurczą się z pogardą, napotkawszy nos prosty.
Wiedział o tem nasz zacny alpinista. Minęła mu czterdziestka, wiek, w którym człowiek posiada już klucz tajni życia i zna nawylot ten skarbiec ludzki. Znał monotonję istnienia i znał wartość rozrywek, jakie ją umilić mogą, ale nie tajną mu też była własna wartość, przeto nie obchodziła go wcale opinja tych wszystkich ludzi. Wystarczyło powiedzieć: — to ja... — by zmienić w płaszczącą się uległość dumne miny i uśmiechem okrasić te usta. Ale incognito podobało mu się.
Cierpiał tylko, nie mogąc mówić, hałasować, wywnętrzać, opowiadać, ściskać kogoś, całować, klepać przyjaźnie po ramieniu i nazywać po imieniu, to go jeno gnębiło na Rigi-Kulm.
Zwłaszcza to przymusowe milczenie.
— Gęba mi zardzewieje napewno! — wzdychał biedak, włócząc się po hotelu i nie wiedząc, co począć.
Zaszedł do kawiarni wielkiej i pustej jak kościół w dzień powszedni, zawołał na chłopca familiarnie: — Chodźno tu przyjacielu! — i zamówił: — Mokę gorącą bez cukru... co? — a gdy chłopiec nie spytał: — Czemu bez cukru? — dodał żywo: — Nawykłem do tego w Algierze, czasu moich wielkich łowów!
Chciał mu coś opowiedzieć pokrótce, ale chłopiec uciekł jak duch, bez szelestu, ślizgając się w pantoflach po dywanie i podbiegł do lorda Chipendale, rozłożonego na pufie i ryczącego ochrypłym dyszkantem raz po raz: — Tchimppegne! Tchimppe-