Błądząc z kąta w kąt, uchylił drzwi sali bilardowej, gdzie tenor włoski grał sam ze sobą, pozując torsem i błyskając mankietami, z zamiarem zwrócenia uwagi pięknej blondynki, sąsiadki stołu, siedzącej na sofie z kilku młodzieńcami, którym czytała list jakiś.
Gdy alpinista wszedł, przerwała, a jeden z młodzieńców wstał. Był to olbrzym, coś w rodzaju muzyka rosyjskiego, pół wilka, pół człeka o kosmatych łapach, z długiemi, czarnemi, połyskliwemi włosami, łączącemi się ze zwichrzoną, niestrzyżoną nigdy brodą. Drągal podszedł do przybyłego i spojrzał nań tak ostro i wyzywająco, że biedny alpinista, nie żądając wytłumaczenia, co to ma znaczyć, wykonał w lewo zwrot w sposób zarówno przezorny, jak dostojny i pełen godności.
— Kroćset... te wilki północne nie umieją nic innego, jak pokazywać zęby! — powiedział głośno i trzasnął drzwiami, by dać dowód dzikusowi, że się go nie boi.
Pozostał salon, jako ostatnia ucieczka. Udał się tam. — U kroćset! — mruknął. — Na miły Bóg, ależ to trupiarnia! Trupiarnia z góry św. Bernarda, gdzie mnichy wystawiają zwłoki znalezionych w śniegu w pozycjach, w jakich ich śmierć zaskoczyła! — Takim był salon hotelowy.
Damy obsiadły sofy i okrągłe pufy, niektóre leżały same, rozparte w fotelach. Wszystkie misses tkwiły przy piecu, trzymały w rękach książki, robótki i pisma ilustrowane, zastygłe w pozycjach, w jakich ich śmierć zaskoczyła. W osobnym kącie zamarzły córki generała peruwjańskiego, ośm Peruwjaneczek o cerze szafranowej, ostrych rysach, wystrojone w barwne wstążki i jaszczurkowatych barw, jaskrawe suknie, modą angielską skrojone. Biedne małpki, nawykłe ruszać się, skakać po drzewach,
Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 020.djvu
Ta strona została uwierzytelniona.