Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 021.djvu

Ta strona została uwierzytelniona.

wieszać się na ogonach u rozbujanych gałęzi. Serce się krajało na widok bezruchu, w jakim trwały te ofiary dobrego wychowania i angielskich manier. Zamróz szedł od ciał, skostniałych w tropikalnej atmosferze salonu. Przy pianinie widniała tragiczna maska trupa austro-węgierskiej dyplomacji. Siedział skamieniały. Przed chwilą usiłował odegrać polkę własnej kompozycji, ale ...zapomniał ...jak to być miało. Zaczynał od początku od tego samego motywu, nie mogąc rozwinąć tematu. Wreszcie nieszczęsny Stoltz zasnął z rękami na klawiszach, zwiesił żółtą twarz na piersi i spał wyprostowany, snadź zapomniawszy się pochylić, a wraz z nim zasnęły wszystkie damy, a na głowach ich kołysały się białe czepeczki, podobne do chrustu karnawałowego o zadartych rożkach, będące obowiązkowem przybraniem głowy w podróży po Szwajcarji, a wprowadzone, oczywiście, przez damy angielskie.
Wejście alpinisty nie obudziło nikogo. On sam padł w najbliższy fotel, owładnięty tym samym zamrozem nudy i zabierał się do drzemki. Nagle dobiegły uszu jego silne, radosne akordy. W halu zjawiło się towarzystwo wędrownych muzykantów: harfista, flecista i skrzypek. Byli to biedacy, wynędzniali i budzący politowanie, ubrani w surduty czarne, sięgające do kostek, włóczący się od hotelu do hotelu w śnieg, wiatr i szarugę. Od pierwszych zaraz tonów zapał ogarnął alpinistę. Zerwał się i zawołał:
— Dalipan! Brawo! Rznij muzyka!
Zaczął biegać, otwierać drzwi, robić honory muzykantom, poić ich szampanem i nie pijąc, upijał się sam ową muzyką, która mu wróciła życie. Naśladował flet, harfę, trzaskał palcami ponad głową, przewracał oczyma i próbował pląsów, ku wielkie-