Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 025.djvu

Ta strona została uwierzytelniona.


II
Taraskon, pięć minut... — Klub Alpinistów. — Co znaczy P. K. A. — Taraskońskie lasy. — Mój testament. — Truposok. — Pierwsze wycieczki. — Tartarin wsadza na nos okulary.


Kiedy na linji kolejowej Paryż — Lyon — Riwjera rozlegnie się donośne zawołanie: — Taraskon! — wówczas ze wszystkich wagonów pospiesznego pociągu wychylają się głowy, oczy ogarniają roztocz błękitną nieba, przegrzaną słońcem Prowancji i z ust do ust, z przedziału do przedziału szemrzą słowa rozciekawionych podróżnych: — To Taraskon... Popatrzmyż trochę... to słynny Taraskon!
Ale to, na co patrzą, nie budzi wielkiego podziwu. Małe miasteczko spokojne, ciche, czyste z wieżami i dachami, oraz mostem na Rodanie. Podróżni, wyglądający z okien, śledzą jednak nie martwe przedmioty Taraskonu. Taraskońskie słońce stwarza tu w tym zakątku przedziwne miraże, niespodzianki i dziwaczne zjawiska, jakich daremnie szukać w całym świecie. Ten mały ludek, któryby się cały zmieścił w hotelu na Rigi-Kulm wraz ze swym dobytkiem, to wcielenie instynktów całej południowej Francji: ruchliwy, gadatliwy, przesadny do niemożliwości, wrażliwy niezmiernie, oto atrakcja żywa Taraskonu.
Historjograf tej miejscowości, którego nazwiska wymieniać nie pozwala wrodzona skromność, w wiekopomny sposób już dawniej utrwalił dzieje onej