szczęśliwej mieściny. Wiemy już, jakie życie wiedli Taraskończycy, jak się bawili, jaki wiedli żywot towarzyski, jak każdy swoją własną nucił romancę, a wreszcie, jak w braku zwierzyny urządzali słynne polowania na kaszkiety.[1] Potem, kiedy przyszła wojna, tenże pisarz zanotował, jak Taraskon dzielnie walczył z nieprzyjacielem, jak obywatele podminowali główne budynki, jak ufortyfikowali kawiarnię „de la Comedie“, jak ludność męska utworzyła bataljony ochotnicze, powdziewała mundury szamerowane i zdobne w emblematy głów trupich, jak im wszystkim powyrastały straszne brody i jak nagromadzili taką masę broni, siekier, osęk, szabel i rewolwerów amerykańskich, że jedni drugich się bali i nie śmieli przystąpić do siebie na ulicy.
Dużo lat minęło od czasu wojny, mnóstwo almanachów poszło na podpałkę, ale Taraskon nie zapomniał tego czego się nauczył, i miasto błahych rozrywek dawniejszych jął się zajęć, wyrabiających siły i kształcących mięśnie, by być w pogotowiu, kiedy nadejdzie pora odwetu. Potworzyły się towarzystwa strzeleckie i gimnastyczne, ukostjumowane, wyekwipowane, z własnemi muzykami i sztandarami. Pootwierano sale fechtunku, boksu, walki wręcz, urządzono wyścigi piesze, mocowano się o nagrodę, a naiwne polowania na kaszkiety zastąpiono konferencjami i dysputami na tematy wojskowe, które odbywały się w pracowni płatnerza Costecalda.
- ↑ W dziele: „Dziwne przygody Tartarina z Taraskonu“ czytamy: „Po dobrem śniadaniu w polu, każdy z myśliwych zdejmuje swój kaszkiet i rzuca co sił w górę, a potem strzela doń w lot umówionym zgóry gatunkiem śrutu. Kto trafi najlepiej, obwoływany zostaje królem polowania i wraca wieczorem do miasta w tryumfie, z kaszkietem na lufie, wśród odgłosu trąb i naszczekiwania psów...“