Nakoniec, sam, dawny klub towarzyski, wyrzekając się djabełka i bezika, przemienił się w Klub Alpinistów, biorąc sobie za wzór słynny, londyński „Alpin Club”, którego sława dotarta aż do Indyj i który posiadał najlepszych w świecie turystów. Ta jeno pomiędzy obu instytucjami zachodziła różnica, że zamiast wyrzekać się ojczyzny i szukać obcych szczytów, taraskończycy zadowolnili się tem, co mieli w pobliżu, tuż pod bramami miasta.
Jakto, powie ktoś, Alpy pod Taraskonem? Nie, nie było tu Alp, ale coś, co nazwaćby można Alpkami, był łańcuch wzgórz uroczych, porosłych wonną macierzanką i lawendą, nie tak wysokich, coprawda, by wzbudzały grozę, (miały 200—300 metrów wzniesienia ponad powierzchnię morza) ale powabnych bardzo. W całej Prowancji rysują się, gdzie stąpić, to bliżej, to dalej siwe sylwety pagórków, którym wyobraźnia miejscowej ludności nadała nazwy odpowiednio do swej fantazji, choć nie do właściwości ich samych: „Straszny szczyt“, „Otchłań zaświatów”, „Grań gigantów” i inne.
W każdą niedzielę rano zbroją się i stroją taraskończycy, przywdziewają sztylpy, biorą w rękę oskardy, wkładają plecaki, przypinają na nich składane namioty i ruszają z trębaczem na czele na wyprawę, o której nazajutrz miejscowe pismo „Forum” zamieszcza sprawozdanie, używając sobie na obrazowych opisach, w których co słowo mowa o „przepaściach”, „otchłaniach” i „bezdennych gardzielach”, jakby szło o Himalaje. Przez te ćwiczenia taraskończycy doszli do bicepsów, dawniej zarezerwowanych wyłącznie jeno dla Tartarina, dobrego, dzielnego, bohaterskiego Tartarina.
Jeśli Taraskon ucieleśnia charakter południowej Francji, to Tartarin jest personifikacją Taraskonu. To nietylko pierwszy obywatel miasta, ale jego
Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 027.djvu
Ta strona została uwierzytelniona.