Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 033.djvu

Ta strona została uwierzytelniona.

wystąpić z czemś nowem! Ale co to takiego? Zapewne coś wielkiego, ...to nie ulega kwestji! — Kierowali się w swych przypuszczeniach, słusznie zresztą, słynnem powiedzeniem komendanta Brawidy, byłego kapitana prowjantury wojskowej: — Orzeł nie poluje na muchy!
Nawet w rozmowach ze swymi najbliższymi Tartarin nie zdradził się niczem. Tytko podczas posiedzeń klubu zauważono, że głos jego drży, a oczy rzucają błyskawice, zwłaszcza, kiedy zwracał się do Costecalda. Był to sprawca całej wyprawy, której niebezpieczeństwa i trudy ujawniały mu się coraz to bardziej, w miarę zbliżania się jej terminu.
Nieszczęsny prezes nie bagatelizował ich wcale, przeciwnie, patrzył tak czarno w przyszłość, że uznał za rzecz konieczną uporządkować swe sprawy i spisać swą ostatnią wolę, co było zawsze rzeczą tak przykrą i trudną dla przywiązanych całem sercem do życia taraskończyków, że przeważnie schodzili ze świata bez testamentu.
Pewnego czerwcowego poranku, gdy niebo było bez chmur, a słońce błyszczało wspaniale, Tartarin siedział przy biurku i pisał. Przez otwarte do ogrodu drzwi gabinetu zaglądały najrozmaitsze egzotyczne i krajowe rośliny, kwiaty siały fale woni, a z ulicy dolatały wesołe okrzyki dzieci, grających w guziki. Tartarin siedział w pantoflach i fałdzistej wschodniej, flanelowej opończy spokojny, szczęśliwy, paląc doskonałą fajkę, i pisał, a pisząc, czytał głośno:

Mój testament“

Choćby się miało sporą dozę odwagi i znało dobrze życie, chwila pisania testamentu własnego miłą nie jest chyba. Mimo to, ani głos, ani ręka znakomitego męża nie drżały, gdy rozdzielał pomię-