Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 039.djvu

Ta strona została uwierzytelniona.

Miał tę słabostkę, że uważał się za słynnego i znanego w całym świecie. Sądził, że posiada tę samą popularność w Europie, co w Taraskonie, to też obawiał się, iż będzie śledzony i szpiegowany. W celu umknięcia ciekawskim i zmylenia ich tropu, nałożył znacznie drogi i uzbroił się w cały przybór turystyczny dopiero zagranicą. Dobrze zrobił, bowiem do wagonu francuskiego nigdyby się nie zmieścił w pełnym rynsztunku bojowym, a chociaż wagon szwajcarski był większy i wygodny, to jednak i tak zaczepiał ciągle linami, kolcami i plecakiem o pasażerów i rozgniatał im palce u nóg oskardem i laską. Sprawę pogarszał jeszcze brak wprawy w posługiwaniu się temi przyborami, to też gdziekolwiek się pokazał, na stacjach, w przystaniach, po hotelach, czy na statkach, budził wielki podziw, wywoływał przekleństwa, płoszył ludzi i odstraszał, na czem sam cierpiał najwięcej, gdyż nie chciano z nim rozmawiać, a lubił mówić i zwierzać się bardzo. W dodatku do tych utrapień miał ciągłą niepogodę, a deszcz prześladował go nieustannie.
Lało strumieniami w Bazylei, w Lucernie, a w Witznau nad Jeziorem Czterech Kantonów ulewa przeistoczyła się w istny potop, spływający po zboczach Rigi, obsiędzionych mgłami. Toczyły się ze stromych ścian potoki brudnej wody, niosącej namuł hal wyżynnych, złomki drzewa, liści, gałązki drzew szpilkowych, słowem było to coś, czego nigdy nie widział w Taraskonie.
W jakiejś gospodzie kazał sobie dać kawy z mlekiem, miodu i masła i delektował się tą jedyną dobrą rzeczą, jaką napotkał w swej dotychczasowej podróży. Okapał sobie brodę miodem, obtarł ją zlekka serwetą i zabierał się do drogi. Włożył plecak na barki i spytał służącej, jak długo trzeba iść na szczyt góry.