podziękowania, podczas gdy kroczyli obok siebie omackiem.
— Nawykłem do tego w zasadzkach łowieckich! — odrzekł skromnie.
— Więc pan jesteś myśliwym? spytała.
Mówiła to z przekąsem i niedowierzaniem, a chociaż Tartarinowi łatwo było przekonać ją samem wymienieniem swego nazwiska, wzorem innych znakomitych mężów powstrzymał się, powodowany chęcią większego napięcia jej ciekawości, poprzestał przeto na odpowiedzi:
— Tak, w rzeczy samej, jestem myśliwy!
— A na cóż pan polujesz? — spytała tym samym tonem.
— Na wielkie drapieżce, na grubego zwierza! — odrzekł spokojnie, z tym jednak zamiarem, by ją olśnić.
— I dużo ich pan znalazłeś na Rigi?
Był zawsze gotów do zręcznej ryposty, przeto miał powiedzieć, że tutaj znalazł jeno piękne gazele, ale przeszkodziło mu pojawienie się nagle dwu cieni, wołających zdala:
— Zonia! Zonia!
— Idę... — odkrzyknęła, a potem dodała poważnie, zwracając się do Tartarina, który, nawykłszy do mroku, dostrzegał teraz jej postać, okrytą peleryną wełnianą. — Polowanie pańskie pełne jest niebezpieczeństw, mój poczciwcze! Strzeż się, byś go nie przypłacił życiem!
Za moment przepadła w ciemnościach wraz ze swymi towarzyszami.
Pogróżka, zawarta w jej słowach, niedługo potem miała zaalarmować naszego bohatera i zmącić spokój jego duszy, narazie jednak dotknęło go tylko wyrażenie: „mój poczciwcze”, będące wyraźną aluzją do jego postaci korpulentnej i szpakowatej dobrze
Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 049.djvu
Ta strona została uwierzytelniona.