Nie przystając ni do jednych ni do drugich, Tartarin wstał przed deserem, udał się do siebie, spakował rzeczy i zażądał rachunku. Miał dość „królowej gór“ i głucho-niemych towarzyszy stołu.
Ogarnięty nagłą żądzą turystyki, postanowił udać się na górę, gdzie niema kolei, nigdy fotografa na wyżu dwu tysięcy metrów w szczerem polu. Wahał się teraz pomiędzy... wyższym... Finsteraarhornem, a... słynniejszą... Jungfrau, która mu ponadto przypominała dziewiczą swą nazwą piękną, tak nagle zniknioną Rosjankę.
Podczas kiedy robiono rachunek, zabawiał się oglądaniem fotografij, rozwieszonych w obszernym halu hotelowym, przedstawiających karkołomne wycieczki po szczytach, pooranych przepaściami i rozpadlinami.
Poczciwy alpinista taraskoński gapił się na te okropności, o których nie miał żadnego wyobrażenia i dreszcz nim wstrząsał. Czyż ja z tego wyjdę cało... myślał?
Nagle zbladł śmiertelnie.
Z czarnych ram wyzierała rycina słynnego rysownika, przedstawiająca katastrofę na Mont-Cervin. Cztery ciała zmiażdżone, martwe, rozciągnięte na ziemi tuż pod niebotyczną ścianą skalną. Ręce zakrzepły w desperackim ruchu chwytania się liny, która przerwana jak słaba nić. Leżeli pośród plecaków, oskardów, kaszkietów i lasek i to otoczenie przedmiotów rozrywki i radości czyniło zespół jeszcze tragiczniejszym.
— Kroćset tysięcy! — zawołał do siebie głośno, zapomniawszy ze strachu, gdzie się znajduje.
Jakiś ugrzeczniony kelner zbliżył się i chcąc mu dodać odwagi zauważył, że wypadki tego rodzaju są coraz to rzadsze i nie grozi nic temu, kto
Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 054.djvu
Ta strona została uwierzytelniona.