Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 057.djvu

Ta strona została uwierzytelniona.


IV
Na statku — Deszcz pada i pada... — Bohater taraskoński pozdrawia bratnie duchy — Prawda na dnie legendy Wilhelma Tella — Rozczarowanie — Więc Tartarin z Taraskonu nigdy nie istniał na świecie? — Jak się masz, ziomku drogi?


Pozostawił śnieg na Rigi, a na dole, na jeziorze znalazł deszcz. Był to straszliwy, gęsty siekący kapuśniaczek, coś jakby lotna woda, przysłaniająca góry, i roztapiająca ich kontur tak, że wyglądały niby bałwaniaste zwały chmur.
Wiał przeklęty „fochn“, jezioro kłębiło się, mewy latały nisko, siadając na falach raz po raz. Zdawało się Tartarinowi, że jest na pełnem morzu, gdyż brzegi znikły. Wspomniał z boleścią swój pierwszy wyjazd z Marsylji w radosny, słoneczny dzień, kiedy to olbrzymi statek pruł toń szafirową, a na niebie nie było ni jednej chmurki.
Jakże inaczej było teraz! Na majaczejącym pokładzie czarne postacie, okryte lśniącemi od wody gumowemi płaszczami, bezkształtne, milczące, w tyle zaś u koła sterowego sybilińska figura, przychylona, wpatrzona w dal, nad nią zaś napis w trzech językach:
„Nie wolno rozmawiać ze sternikiem!”
Nikt nie mówił, nie miał do tego ochoty, a zresztą mówić deszcz przeszkadzał. Zaledwo w kajucie pod pokładem można sobie było na to pozwolić. W ka-