Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 062.djvu

Ta strona została uwierzytelniona.

skiem, wyobrażającym główne epizody z życia Wilhelma Tella. Wszystkie już byty gotowe z wyjątkiem sceny strzelania do jabłka, umieszczonego na głowie syna na placu w Altorfie. Pracował nad tem właśnie, a famulus jego, niewielki chłopczyna bosonogi, ubrany w strój średniowieczny, z włosami, spadającemi na ramiona, pozował mu do postaci syna bohatera.
Różne te figury, jaskrawo przystrojone, stłoczone w ciasnej przestrzeni, a malowane tak, by na nie spoglądać zdala, czyniły, mimo poprawności rysunku, dość smutne wrażenie. Ale widzowie przybyli, by podziwiać, przeto podziwiali, tem ochotniej, że nikt się nie znał na malarstwie.
— Charakter tych postaci i układu jest podniosły i majestatyczny! — zawyrokował z namaszczeniem Astier-Réhu, dzierżący w ręku torbę, z bielizną.
Schwanthaler, dźwigający kuferek, nie chciał się dać zdystansować i zacytował kilka wierszy z Szylera, z których większa część zatonęła w jego obfitej brodzie. Potem zaczęły ujawniać swe zachwyty damy i przez chwilę słychać było jeno okrzyki:
— Schön... o... schön!
— Yes... lovely!
— Exquis,... délicieux!....
Zupełnie jak przy kosztowaniu ciastek w cukierni.
Nagle ostry głos przerwał skoordynowany hymn pochwał i wstrząsnął sklepieniem:
— Źle mierzy! Źle trzyma kuszę! Tak jest... u kroćset.
Malarz osłupiał, wszyscy zdębieli, a alpinista z oskardem na plecach, oparty na lasce, stał jak wrosły w ziemię i tłumaczył dokładnie i ściśle, machając rękami, że ruch Wilhelma Tella jest niewłaściwy.