Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 064.djvu

Ta strona została skorygowana.

pana nie znał przedtem! — zawołał po chwili. — Miałbym świetny, nieporównany model!
— Znajduje pan pewne podobieństwo? — spytał Tartarin ogromnie zadowolony.
— Tak... rzeczywiście... tak sobie wyobrażać musi artysta bohatera.
— I wyraz twarzy również podobny?
— O... mniejsza o wyraz twarzy! — odparł malarz, spoglądając na swój szkic. — Na to nadaje się każda twarz męska i energiczna! Wszakże nie znamy rysów twarzy Wilhelma Tella, który prawdopodobnie nigdy nie istniał w rzeczywistości.
Tartarin zgłupiał na owo dictum tak, że opuścił laskę.
— Kroćset tysięcy... nie istniał? Co pan mówi?
— Spytaj pan historyków światowej sławy! — odparł artysta z gestem ku stojącym opodal.
Astier-Réhu powiedział bardzo uroczyście, kryjąc swe trzy podbródki w fałdy białego szalika:
— To jest legenda duńska...
— Islandzka! — poprawił Schwanthaler z równym majestatem.
— Safo Grammaticus opowiada, że pewien dzielny łucznik, zwany Tobe, albo Taltanoke....
— Czytamy w Vilkinasagu....

Razem:
...został skazany przez króla duńskiego Harolda, zwanego błękitno-zębym ...że król Islandji zwany Neckdciegiem...

Stali obaj nieporuszeni, sztywni, jakby na katedrach w salach wykładowych, nie patrząc na siebie i nie zwracając na się uwagi i jeden po francusku, drugi po niemiecku wykładali, tonem pewnym, nie dopuszczającym opozycji, roznamiętniali się powoli, wykrzykiwali daty, cytowali Justigera z Bernu, Jana z Winterthur i innych dziejopisów.