Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 065.djvu

Ta strona została skorygowana.

Dyskusja stała się ogólną, całe towarzystwo ogarnął szał, wymachiwano torbami, parasolami, walizkami tak, iż nieszczęsny artysta musiał biegać od jednych do drugich, cieszyć i nakłaniać do zgody, a coraz więcej niepokoił go los rusztowania, które chwiało się w posadach. Gdy burza ucichła, chciał dokończyć szkicu i rozglądał się za alpininistą, którego nazwisko znały jeno paniery Zakkaru i lwy Atlasu. Ale tajemniczy podróżnik znikł bez śladu.
Miotany gwałtownym żalem, Tartarin wspinał się stromą ścieżyną, biegnącą pośród lasków modrzewiowych ku hotelowi „Tellsplatte“, gdzie miał nocować przewodnik, kurjer Peruwjańczyków. Był rozżalony, zły i rozczarowany, a wzburzenie spowodowało, że mówił głośno do siebie samego.
Więc Wilhelm Tell nie istniał nigdy na świecie? Więc to tylko legenda? Powiada to sam malarz, dekorujący wnętrze historycznej kapliczki? Miał doń urazę, jakby popełnił świętokradztwo, miał również urazę do obu uczonych, do całego współczesnego pokolenia, negującego wszystko, do nihilistów ducha, gorszych od morderców, gdyż pozbawiają świat całego uroku, obdzierają go z nimbu sławy, wielkości... Ha... kanalje... kroćset tysięcy!
Szedł, tłukąc laską o kamienie.
Może po dwustu, czy trzystu latach tacy sami uczeni powiedzą, że on sam, Tartarin z Taraskonu nie istniał na świecie? Może znajdzie się jakiś Astier-Réhu, czy Schwanthaler i udowodni, że on jest jeno postacią legendy prowansalskiej czy algierskiej! Wściekłość zaparła mu oddech, przystanął, a potem usiadł na stojącej opodal ławce.
Widać stąd było, poprzez drzewa, jezioro i białą kapliczkę, podobną świeżo wzniesionemu mauzoleum. Rozległ się skowyt pary i przybił statek, wio-