Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 066.djvu

Ta strona została skorygowana.

zący nowych turystów. Stanęli nad wodą, ujęli w ręce Baedeckery i czytając w nich pilnie, posuwali się zwolna, w skupieniu, z pełnem czci namaszczeniem ku „historycznemu“ miejscu. Nagle rozpogodziło się oblicze naszego bohatera, a w umyśle jego zarysował się cały komizm sytuacji.
Wyobraził sobie całą Szwajcarję, żyjącą spuścizną owego bohatera, zgoła imaginowanego, widział niezliczone kapliczki, jego czci poświęcone, posągi po rynkach miast i miasteczek, muzea pamiątek i relikwij, społeczeństwo całe organizuje uroczystości narodowe, obchody, wszystko się zbiega z oddali, niosą sztandary o barwach wszystkich kantonów, urządzają bankiety, wznoszą toasty, wygłaszają mowy, wznoszą okrzyki, śpiewają, łzy płyną z oczu miljonów ludzi, a wszystko to dzieje się w imię bohatera, który nigdy nie istniał i nie żył nigdy w Szwajcarji.
Wygadują na Taraskon! A czyż powstał kiedykolwiek w Taraskonie podobnie absurdalny utwór wyobraźni?
Uspokojony temi roztrząsaniami, nabrał nasz bohater dobrego humoru, w kilku susach stanął na drodze do Fluellen i udał się do hotelu „Tellsplatte“, widniejącego opodal. Był to długi, wysoki budynek o zielonych okienicach u niezliczonych okien, z otwartą, obszerną werandą, po której przechadzali się goście, oczekując uderzenia gongu, wzywającego do stołu. W pewnej odległości, stało mnóstwo wózków, podwód, omnibusów i dwukolnych wózków bagażowych, kręciła się służba i biegały dzieci.
Tartarin spytał o swego przewodnika i dowiedział się, że właśnie siedzi przy stole.
— Proszę mnie zaraz zaprowadzić do niego!
Tartarin wydał ów rozkaz takim tonem, że nikt