Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 074.djvu

Ta strona została skorygowana.

— Stało się to przed szesnastu laty, kiedy „Towarzystwo” nie było jeszcze należycie zorganizowane!
— Zgoda! Ale wszakże dopiero zeszłego roku spadło z Wetterhornu dwu przewodników wraz z turystami!
— To było konieczne, by przynęcić alpinistów. Anglicy unikają góry, na której ktoś nie skręcił karku. Otóż Wetterhorn zaczął się od pewnego czasu nieopłacać, przynosił straty. Ale po wprowadzeniu onego urozmaicenia, dochody hotelów podniosły się znacznie.
— Więc poświęcono przewodników?
— Broń Boże! Przewodnicy i turyści cieszą się wybornem zdrowiem. Zostali jeno po „katastrofie” wywiezieni na pół roku zagranicę. Taka reklama dużo kosztuje, ale „Towarzystwo” nie szczędzi pieniędzy, gdy jest to wskazane.
— Słuchaj mnie, Gonzago!
Tartarin położył dłoń na ramieniu dawnego sługi klubu.
— Wszakże nie chciałbyś, by mi się zdarzyło coś złego? Dobrze! Powiedzże mi tedy otwarcie, co wiesz, bo nie jest ci tajnem, że alpinizm mój nie jest wcale pierwszej marki...
— Oo... wiem... wcale nie pierwszej! — zapewnił.
— Czyż więc sądzisz, że mogę bez niebezpieczeństwa iść na Jungfrau?
— Ręczę za to głową! Bierz pan tylko „oficjalnego” przewodnika i marsz!
— A jeśli dostanę zawrotu głowy?
— Zamknij pan oczy!
— Jeśli się pośliznę?
— Ślizgaj się pan dalej! Zupełnie jak w teatrze!
— Muszę cię mieć przy sobie, byś mi to powtarzał i dodawał ducha! Usłuchaj i chodź ze mną!