Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 076.djvu

Ta strona została skorygowana.

finitywnie postanowiona, a rozmowa nabrała tonu raźniejszego. Mówili o Taraskonie i śmiali się wesoło, jak nieraz, dawniej, z psikusów i żartów, które sobie często płatali.
— Gdy już o tem mowa, — powiedział nagle Tartarin — to muszę ci się z czemś zwierzyć.
Opowiedział mu dokładnie, kiedy i w jaki sposób dostał kartkę z pogróżką.
— Przeklęty Francuzie!... Ha... ha... ha... — zaśmiał się. — To niezła mistyfikacja... co?
— Może być mistyfikacja, a może i nie! — odparł Bompard, biorąc tę rzecz jakoś poważniej, niż na to zasługiwała. Zapytał, czy Tartarin nie miał z kimś sporu na Rigi, albo czy nie powiedział jakiegoś zbytecznego słowa.
— Ach... kroćset... jakże można wogóle dogadać się z tymi nudnymi Anglikami i Niemcami? Nie otwarłem ust przez cały czas! Wszystko jak wywróć krochmalone, by udawać dystynkcję.
Po rozwadze przyznał jednak, że dał się we znaki, i to porządnie, jakiemuś kozakowi, czy coś podobnego... który pono zwał się... Milanow... czy jakoś...
— Maniłow! — poprawił Bompard.
— Znasz go? Mówiąc między nami, zdaje mi się, że ten Moskal uczuł ku mnie zazdrość z powodu pewnej Rosjanki...
— Zoni... — wybąknął Bompard.
— I ją znasz także? Ach, mój drogi, to perełka, to ślicznotka!
— Zonia Wasyljew. Tak... to ona. Zabiła w biały dzień z rewolweru prezesa trybunału wojennego Feljanina za to, że skazał jej brata na dożywotnie zesłanie na Sybir.
Zonia morderczynią? Tartarin nie chciał wierzyć, ale Bompard podał wszystkie szczegóły, daty i oko-