Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 078.djvu

Ta strona została skorygowana.

— Przeklęty los! Ale prawda... prawda... przypominam sobie, że im ciągle siedział na karku jakiś obrzydliwy tenorzysta włoski! To musiał być niezawodnie szpieg... Cóż mam teraz począć?
— Przedewszystkiem, — poradził Bompard — pod żadnym pozorem nie pokazywać im się na oczy. Już i tego dość z ich strony, że pana ostrzegli. Ręczę, że inaczej źle się sprawa skończy.
— O ja nieszczęsny! — wrzasnął Tartarin — Ha... pierwszemu, kto się zbliży, roztrzaskam łeb oskardem!
Oczy jego rozgorzały, i przybrał bohaterską postawę. Ale Bompard nie radził ofenzywy, przedstawiał, jak straszną bywa zemsta nihilistów na szpiegach. Nie cofają się przed niczem, zmierzają jawnie i skrycie do swego celu. Nie dość być lisem, lwem i tchórzem w jednej osobie jak Tartarin, trzeba wystrzegać się własnego łóżka, krzesła, na którem się siada, barjery nad przepaścią, pokładu statku, słowem wszędzie nastąpić może katastrofa, nie mówiąc już oczywiście o zwykłym sposobie zatrucia pokarmu czy napoju.
— Strzeż się pan wódki we własnej manierce i mleka, podawanego przez pasterza na hali. Zemsta tych ludzi nie zna granic! Przysięgam, że mówię szczerą prawdę!
— A więc już po mnie! — westchnął biedny prezes, a potem ujmując dłoń Bomparda, poprosił:
— Poradź mi, drogi Gonzago, co mam czynić?
Po chwili namysłu Bompard nakreślił mu program. Musi wyjechać nazajutrz rano, przepłynąć jezioro, dostać się do Brünig, potem zdążyć na noc do Interlacken. Następnego dnia pojedzie do Grindelwaldu, zwiedzi małą Scheideck, a na trzeci dzień zrobi wycieczkę na Jungfrau. Potem winien natychmiast, bez namysłu, nie oglądając się za siebie, ruszać prosto z powrotem do Taraskonu.