temacie, mógł był wziąć za napad pantery zakkarskiej. Na drodze, cicho jak widmo, zjawił się Maniłow. Był zadyszany, podrapany gałęźmi i miał rozkrwawione ucho. Położył na oparciu okna swą krótką, kosmatą łapę i powiedział coś do Zoni, a ona zwróciła się zaraz do Tartarina.
— Daj pan linę... prędko... prędko!
— Linę?... — bąknął zrozpaczony.
— Prędko,... prędko... dostaniesz ją pan zpowrotem!
Nie tłumacząc o co idzie, odczepiła sama od jego pasa ową słynną, nierozerwalną linę, sporządzoną w Awinjonie, a Maniłow wziął zwój, pomrukując z uciechy i zręcznie, jak dziki kot, skoczył w gęstwę krzaków.
— Cóż się to dzieje? — bąkał. — Naco im lina? On ma dzikie spojrzenie!
— O, nie znasz pan, widzę, Maniłowa! — zawołała Zonia. — To uosobienie łagodności i dobroci serca. Trudno znaleźć w człowieku więcej współczucia dla cierpienia drugich!
I opowiedziała mu, jak to Maniłow, pewnego razu wskoczywszy do sanek, po wykonaniu niebezpiecznego zlecenia Komitetu, uciekał przed pogonią, widząc zaś, że woźnica bije konia i zmusza do zbyt wielkich wysiłków, zagroził mu, że wysiądzie, jeśli nie zaprzestanie dręczyć biednego stworzenia, od którego rączości zawisło przecież własne jego życie.
— Jest to rys, godny wielkich bohaterów starożytności! — zawołał Tartarin. Ale nagle przyszli mu na myśl wszyscy ci, co zginęli niewinnie podczas zamachu na Pałac Zimowy. Doszedł po chwili do przekonania, że nie był tu winien sam Maniłow, bowiem działał jak siła natury, jak grom, wybuch wulkanu, czy trzęsienie ziemi. O ile działał on sam,
Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 088.djvu
Ta strona została skorygowana.