— List do pana, panie aptekarzu! List ze Szwajcarji... ze... Szwajcarji! — Tak wołał listonosz z drugiego końca placu, potrząsając białą kopertą w powietrzu i spiesząc ku aptece.
Noc już zapadała i Bezuguet, po pracy, bez surduta wyszedł przed sklep, świecąc zdala białemi rękawami koszuli. Posłyszawszy dobrą nowinę, skoczył ku listonoszowi, porwał zdobycz i uniósł w głąb swej jamy, woniejącej najrozmaitszemi zapachami rozolisów i ziół suszonych. Otworzył list dopiero po oddaleniu się funkcjonariusza poczty, wynagrodzonego za dobrą nowinę szklaneczką słynnego „truposoku“.
Bezuguet czekał na wiadomość od całych już dwu tygodni, wijąc się wprost z niepokoju. Teraz miał list, a na sam widok drobnego, energicznego pisma przyjaciela, pieczęci pocztowej Interlacken i szerokiego, rozłożystego nagłówka: „Hotel Jungfrau“, łzy mu napływały do oczu, usta wydawały świst przeciągły i drżały wielkie wąsy na korsarskiem obliczu.
Taki napis widniał u wierzchu kartki papieru