łodziach ratunkowych, o budowaniu tratw, sygnałach, a wreszcie cytował swój czyn bohaterski, bo kiedy kapitan chciał uciekać, chwycił go za gardło i wrzasnął: — Wracaj na swe stanowisko, nikczemniku!
Było to nielada czynem, jeśli zważymy, że dokonało go dziecko półroczne. Ale ciągle powtarzane i znane wszystkim bajdy znudziły cały Taraskon tak, że od lat pięćdziesięciu wierzono mu, nie słuchając dowodów. Owo przejście Pegoulade uznał za dostateczny powód, by mieć ciągle zatroskaną minę i zachowywać się jak człowiek, którego już nic nie łączy z życiem. — Ha... cóż mnie może jeszcze nęcić po tem, com przeżył? — mawiał często, ale nie miał racji, gdyż to właśnie przyniosło mu stanowisko poborcy podatków i pozwoliło przetrwać różne zmiany form rządu i osób, stojących u ich steru.
Obok niego rozsiedli się bracia Bognonas, sześćdziesięcioletni bliźniacy, którzy się nigdy nie rozłączali, i mimo to, wiedli ze sobą ustawiczne spory i wygadywali zawsze na siebie niestworzone rzeczy. Podobieństwo ich było tak wielkie, że te dwie starcze, odwrócone od siebie przez antypatje, nieregularne, długonose twarze wziąć można było za model medaljonu, sporządzony na dwu przeciwnych płytach, a przedstawiającego na owercie i rewercie jednego i tego samego człowieka. Obaj razem stanowili coś w rodzaju bożka, zwanego: Janus bifrons.
Uzupełniali galerję: prezydent sądu Bèdoride, sędzia Barjavel, notarjusz Cambalalette i straszliwy doktor Tournatoire, o którym mówił Brawida, że gotów był puszczać krew kościotrupowi, byle wziąć honorarjum.
Wobec wielkiego upału, zwiększonego jeszcze gazowem oświetleniem lokalu, wszyscy członkowie
Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 103.djvu
Ta strona została skorygowana.