obradowali bez surdutów, błyskając białemi rękawami koszul, co odejmowało posiedzeniu dużo splendoru. Coprawda liczba członków była mała, ledwo wystarczająca do głosowania, ale właśnie chytry Costecalde chciał z tego skorzystać, by przeforsować uchwałę niezwłocznego urządzenia wyborów do prezydjum, nie czekając wcale powrotu Tartarina. Pewny powodzenia, triumfował naprzód i szatański uśmiech wybiegł na jego wargi w chwili, gdy po odczytaniu przez Excourbaniesa porządku dziennego, podniósł się ze swego miejsca, by rozpocząć swe podstępne przemówienie.
— Wystrzegaj się człowieka, śmiejącego się naprzód, zanim przemówi... — mruknął komendant.
Costecalde mrugnął na wiernego, oddanego sobie Tournatoira i odezwał się z powagą w te słowa:
— Panowie! Postępowanie naszego prezesa wprawia mnie w kłopot; jakiem mam je nazwać mianem? Zostawił nas w zupełnej niepewności, znikł i nie wiemy wcale, gdzie go szukać, ani, czy żyje...
— To nieprawda! Prezes nadesłał list...
Bezuguet, drżący ze wzruszenia, stanął przed prezydjalnym stołem, gotowy do walki. Ale zrozumiawszy, że postępowanie jego sprzeciwia się przepisom regulaminu, podniósł ramię i zajadał głosu w sprawie nagłej i nie cierpiącej zwłoki.
— Mów! Mów! — rozległy się wołania.
Costecalde pożółkł nagle, coś mu ścisnęło gardło, nie mogąc mówić, skinął tylko głową na znak udzielenia głosu, a Bezuguet powiedział donośnie:
— Tartarin znajduje się u podnóża Jungfrau i prosi o sztandar klubowy, by go zatknąć na szczycie tej słynnej góry własną dłonią!
Zaległa cisza, przerywana tylko stłumionym oddechem oszołomionych słuchaczy, oraz pryskaniem
Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 104.djvu
Ta strona została skorygowana.