Proponował, że zabierze oboje ze sobą do Taraskonu, że mieszkać będą w pałacyku u bram miasta, starożytnej budowli rzymskiej, którą odrestaurować każe dla nich. Wystawiał im, jak tam dobrze i pięknie, mówił, że deszcz nie pada prawie nigdy, słońce świeci zawsze, a ludzie żyją wśród ciągłych uroczystości i tańców. Wpadał w zapał, bębnił na kaszkiecie farandolę, nucił piosnki narodowe i lokalne, a najczęściej powtarzał jeden refren:
Lagadigadeu,
La Tarosco, la Tarasco,
Lagadigadeu,
La Tarosco, de Casteul
Ale jeno ironiczny uśmiech jawił się na bladych wargach chorego, a Zonia potrząsała odmownie główką. Dla niej, mówiła, nie istnieje słońce, ni radość tak długo, jak lud rosyjski jęczy pod batem tyrana. Gdy tylko brat ozdrowieje... jej smutne oczy wyrażały co innego... niezwłocznie powróci do kraju i żadna siła nie przeszkodzi jej cierpieć i zginąć za świętą sprawę wolności.
— Ależ u kroćset starych djabłów... — wykrzykiwał Tartarin rozżalony — skoro zabijecie jednego tyrana, zjawi się drugi i trzeba będzie zaczynać wszystko na nowo! Tymczasem czas mija, marnieje młodość i przepada miłość!..
Bawił ją sposób, w jaki wymawiał słowo l’amourr, z warczącym pogłosem głoski r. Oświadczyła jednak, że miłość jej posiąść może tylko ten mężczyzna, który oswobodzi ojczyznę uciemiężoną. A wówczas, choćby był tak brzydki jak Bołybin i taki prostak jak Maniłow, oddałaby mu się niepodzielnie, żyła z nim w nieślubnym związku, jak długoby trwała jej kobieca piękność, albo jak długoby chciał korzystać z jej wdzięków.