Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 113.djvu

Ta strona została skorygowana.

dzał rozkoszną godzinkę na rozmowie w cztery oczy z Zonią. Samowar syczał i kwilił, przez otwarte drzwi dolatał zapach zwilżonych deszczem kwiatów, widnych z oddali i tworzących cudną, wielobarwną mozajkę. Gdyby jeno zjawiło się słońce, gdyby zalało pokój jaśnią, Tartarin przysiągłby, że ziściło się jego marzenie i że ma u siebie w domku taraskońskim młodą Rosjaneczkę, ów kwiatek Północy, przesadzony do ogrodu, po zdetronizowaniu baobabu, który teraz pozostaje na jej łasce i jej opiece.
Nagle wzdrygała się Zonia.
— Druga godzina... a niema poczty!
— Będzie... będzie... — odpowiadał poczciwy Tartarin i poznać było zaraz, jak doniosłą pełni funkcję, po teatralnej minie, powadze, z jaką zapinał żakiet na wszystkie guziki i brał laskę do ręki. Prosta z pozoru rzecz, wcale prostą i łatwą nie była. Trzeba bowiem wiedzieć, co znaczy iść na pocztę i odebrać listy dla Wasiljewów, nadawane zawsze poste restante.
Śledzeni przez władze miejscowe i jednocześnie tajną policję rosyjską, nihiliści, a zwłaszcza przywódcy partji, musieli przedsiębrać środki ostrożności. Adresowano do nich listy i pisma, używając jeno inicjałów i nie dostawali ich do domu, ale używali do odbierania z poczty osób zaufanych.
Ponieważ od przyjazdu do Interlacken Borys ledwo mógł chodzić, a Zonia była nim zajęta i wzbudzałaby ponadto uwagę policji, stojąc u okienka pocztowego, przeto Tartarin podjął się pełnić codziennie obowiązki listonosza. Poczta mieściła się tuż niemal przy hotelu, na skraju głównej promenady, zatłoczonej stale ludźmi, obrzeżonej kawiarniami, sklepami i restauracjami. Z każdej wystawy wyzierały przybory turystyczne: laski, oskar-