Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 116.djvu

Ta strona została skorygowana.

badała, co czynią robotnicy, zajęci w pałacu. Maniłow wydalał się rzadko, a za każdym razem mijał w przechodzie, na Placu Admiralicji, jednego z delegatów komitetu rewolucyjnego, który pytał pocichu, nie zatrzymując się:
— Zrobione?
— Jeszcze nie! — odpowiadał i wracał do roboty.
Nakoniec, pewnego wieczoru, w lutym, zapytany w ten sam sposób, odpowiedział spokojnie:
— Zrobione.
W tej samej niemal chwili rozległ się straszliwy łoskot, potwierdzający jego słowa: pogasły światła w całej dzielnicy, szyby wyleciały z okien, a pośród głębokiej ciemności zajęczały głosy rannych, konających, zatętniły kopyta jazdy, zahuczały trąbki sikawek, spieszących gasić płomienie, bijące kaskadami w niebo.
— Jakie straszne jest — przerwała opowiadanie Zonia — to poświęcanie tysięcy niewinnych osób, jak okrutna owa konieczna hekatomba egzystencyj ludzkich, ileż zazwyczaj idzie na marne inteligencij, odwagi i wysiłków! Nie... nie, masowe mordy, to zła metoda... Najczęściej wymyka się główny winowajca. Najprostszym, najbardziej ludzkim procederem byłoby pójść do cara, jak pan idzie na lwy i pantery, z dobrą bronią w ręku i nieustraszonem męstwem w sercu, stanąć gdzieś przy oknie, czy powozie, gdy będzie przejeżdżał i bez namysłu...
— Zapewne... zapewne... — odrzekł zakłopotany Tartarin, udając, że nie rozumie aluzji. Zaraz też rozpoczął jakąś dyskusję filozoficzną i humanitarną z kilku młodymi studentami. Bołybin i Maniłow nie byli jedynymi gośćmi Wasyljewów. Codziennie ukazywały się nowe postacie, wszystko