Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 134.djvu

Ta strona została uwierzytelniona.


X.
Droga na Jungfrau — Ratunku! Krowy! — Kolce do butów systemu Kennedy’ego nie funkcjonują, a lampka Bunsena również odmawia posługi. — Ludzie zamaskowani w szalecie Klubu Alpejskiego. — Prezes w rozpadlinie. — Zostawia tam okulary. — Na szczycie! — Tartarin okrzyknięty bóstwem.


Mnóstwo było dnia tego osób w hotelu „Bellevue” na małej przełęczy Scheidecku. Mimo deszczu ustawiono stoły na wolnem powietrzu pod osłoną werandy, a wokoło nich nagromadzono całe sterty lasek, oskardów, lin, lunet, zegarów drewnianych z kukułką. Turyści mogli bez przerwy w jedzeniu spoglądać z góry na uroczą dolinę Grindelwaldu i Lanterbrunnen, oraz ogarnąć wzrokiem niepokalany, czysty kontur Jungfrau, odległej, zdawało się, zaledwo o strzał karabinowy, rysującej się wyraźnie ze wszystkiemi szczegółami na horyzoncie. Widać było stąd każdą perć, każdą drożynę, każdy lodowiec, czy morenę, a odblask krystaliczny, bijący od śniegu, czynił przezroczystszem szkło, barwniejszem wino i czystszym każdy obrus na stoliku biesiadnym.
Od pewnego czasu zwróciła na siebie uwagę wszystkich gości hałaśliwa karawana, przybyła na mułach, osłach, a nawet w lektykach Kręcili się pośród niej ludzie smagli, brodaci, żywo gestykulujący, przysposabiając obfity posiłek, hojnie podlany, najwyraźniej ostatni posiłek przed daleką