krańcach Kamarku w pobliżu morza. Tak samo tam rośliny malały w miarę zbliżania się, kurczyły, więdły, jakby je przyżegano ogniem. Tu i owdzie widniały bajorka wody, lub pasy zieleni, znaczące miejsca infiltracji gruntu, potem moreny, z pozoru zupełnie podobne do ruchomych ławic piasku, kupki rozbitych skorupek, otoczaki granitowe w zwałach podłużnych, a w dali szafirowo-zielony, twardy śnieg, sfalowany, niby zastygła w ruchu toń! Nawet wiatr ostry, gryzący, wiejący od szczytu, był rzeźwy, pachnący i przypominał zupełnie podmuch musonu wieczornego od strony morza.
— Nie, dziękuję! — powiedział do przewodnika, podającego mu grube, wojłokowe papucie. — Mam coś lepszego, patentowane kolce Kennedyego, używane w Himalajach! To rzecz wyśmienita... zwłaszcza ten ulepszony model...
Krzyczał donośnie, by go lepiej zrozumiał Chrystjan Inebnit, równie zresztą jak i Kaufmann, nie znający języka francuskiego.
Usiadł na morenie i przypiął do trzewików coś, co przypominało trzy olbrzymie pazury na śrubach, chwytające podeszwę i obcas. Więcej niż sto razy robił z temi kolcami Kennedyego doświadczenia w swym ogródku baobabowym w Taraskonie. A mimo to, wynik był zgoła nieoczekiwany. Pod ciężarem naszego bohatera kolce zagłębiły się w zlodowaciały śnieg i wmarzły weń tak prędko, iż, mimo wszelkich wysiłków, nie mógł postąpić krokiem. Przygwożdżony do terenu, szarpał się, potniał, klął, telegrafował rozpacznie laską i rękami i w końcu zdołał zwrócić uwagę przewodników, którzy poszli naprzód, sądząc, że mają do czynienia z wytrawnym i znamienitym alpinistą.
Nie mogąc go wyrwać z lodu, odśrubowano kolce i zostawiono je własnemu losowi, a Tartarin,
Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 138.djvu
Ta strona została skorygowana.