przewodnicy, tragarze, słowem cała karawana, udająca się na Jungfrau.
— Witam was, mylordowie! — zawołał ugrzeczniony Tartarin i uczynił gest zapraszający, którego przybysze zresztą nie potrzebowali, by objąć w posiadanie schronisko. Za chwilę stół został zawalony przyborami, a miski i łyżki powędrowały do gorącej wody, by służyć następnym biesiadnikom, jak nakazywały przepisy, obowiązujące we wszystkich schroniskach. Trzewiki przybyłych schły przed kominkiem, a oni siedzieli z nogami, owiniętemi słomą i zajadali taką samą, jak Tartarin, zupę cebulową.
Amerykanie, byli to ojciec i syn, dwa olbrzymy rude, prostackie, o twarzach traperów, twardych i energicznych. Starszy miał oczy rozszerzone, zbielałe, tkwiące w zawiędłej twarzy, niby kamienie w głowie fetysza. Po niepewnych ruchach, po szukaniu łyżki oraz troskliwości, jaką go syn otaczał, Tartarin poznał, że starszy jegomość jest ślepy. Domyślił się, że jest to ów sławny turysta, o którym mu opowiadano w hotelu. Nie chciał wierzyć, gdy mówiono, że wierny zamiłowaniom młodości, mimo sześćdziesiątki i ślepoty swej, odbywa ciągłe wycieczki, wraz z synem, który go nie odstępuje. Zwiedzili obaj Wetterhorn, teraz szli na Jungfrau, a mieli w planie wedrzeć się na Mont-Cervin i Mont-Blanc. Stary Jankes utrzymywał, że żyć nie może bez oddychania rzeźwem i rozrzedzonem powietrzem szczytów, które mu przypomina, jak był dzielnym i silnym w młodych latach.
Ponieważ Jankesi nie byli rozmowni i na zapytania Tartarina odpowiadali tylko: yes i no, spytał jednego z tragarzy, znającego potrochu język francuski, w jaki sposób ślepiec przebywa miejsca niebezpieczne i trudne.
— Ma góralskie nogi, które niemal widzą co
Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 143.djvu
Ta strona została skorygowana.