Na laskach tych widniały oczywiście pamiątkowe napisy, ozdoby i wiersze okolicznościowe.
Dojechawszy do Montreux, podróżni postanowili za poradą swego prezesa zatrzymać się tutaj na czas krótki, by zwiedzić słynne wybrzeża jeziora genewskiego, zwłaszcza zamek Chillonu, w którego podziemiach znosił katusze wielki patrjota Bonnivard, a który upamiętnili swym pobytem Byron i Delacroix.
Tartarina, w gruncie rzeczy, bardzo mało obchodził Bonnivard, albowiem smutna przygoda z Wilhelmem Tellem podkopała zupełnie jego wiarę w istnienie legendarnych postaci szwajcarskich, ale dowiedział się w drodze, że Zonia udała się do Montreux z bratem, którego stan zdrowia pogorszył się znacznie. Owa pielgrzymka historyczna była mu tedy jeno pretekstem, by ją zobaczyć i nakłonić do jechania z nim razem do Taraskonu. Miał słabą nadzieję, że się zgodzi.
Oczywiście, towarzysze jego byli najmocniej przekonani, że idzie o oddanie hołdu wielkiemu obywatelowi genewskiemu, o którego czynach cuda opowiadał im Tartarin. Poza tem, rozmiłowani w teatralnych wystąpieniach, zapragnęli zaraz po przybyciu do Montreux rozwinąć sztandar i ruszyć na Chillon z okrzykiem: — Niech żyje Bonnivard!
Prezes musiał ich mitygować.
— Zjedzmy przedewszystkiem śniadanie! — powiedział. — Potem, zobaczymy...
Zgodzili się i wsiedli w pierwszy lepszy omnibus pierwszego z brzegu pensjonatu Mayera czy Müllera, stojący w ciżbie innych przy samym debarkaderze przystani.
— Kroć... o przepraszam... — powiedział nagle Pascalon — Jak ci żandarmi oglądają się za nami!
— To prawda! — zaniepokoił się Brawida. — Cóż
Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 152.djvu
Ta strona została skorygowana.