ma za powód ten drab gapić się na nas w ten sposób?
— Musiał mnie poznać! — skromnie zauważył Tartarin i uśmiechnął się życzliwie do żandarma, ubranego w długą niebieską pelerynę, śledzącego pilnie omnibus, posuwający się zwolna wysadzaną topolami nadbrzeżną drogą.
Był to właśnie dzień targowy i wzdłuż wybrzeża stało mnóstwo kramów z owocami, jarzynami, taniemi koronkami, oraz ową specyficzną szwajcarską biżuterją, złożoną z łańcuszków, breloczków, dzwoneczków, agrafek, brosz i bransolet, która stanowi niezbędną cześć składową toalety Szwajcarek. Na falach chwiała się cała flotyla małych, jaskrawo malowanych łódek, czółen i bocików, służących dla przejażdżek. Dalej na wodzie, na wsuniętych głęboko w jezioro molach i debarkaderach piętrzyły się całe góry worów, skrzyń i beczek, wyładowywanych z większych żaglowych brygantyn, czy paropakebotów, rozlegały się ostre poryki sygnałów i dźwięczały dzwony. Zgiełk i szum dochodził i z drugiej również strony, z otwartych na ściężaj piwiarń i jadłodajni, a tłumy zalegały ulice. Gdyby to oświecić jaskrawie słońcem, możnaby sądzić, że znajdujemy się w jakiejś miejscowości śródziemnomorskiej pomiędzy Mentoną a Bordigherą. Ale brakło, niestety, onego południowego słońca, a taraskończyk patrzył na to całe rojowisko poprzez szafirową mgłę, wznoszącą się z jeziora, snującą w górę i splatającą z nadlatującemi od skraju horyzontu szaro-siwemi chmurami, niosącemi deszcz i chłód w łonach.
— Kroćset tysięcy... Nie lubię bajor! — zawołał nagle Excourbanies, przecierając szybę omnibusu, by przyjrzeć się lepiej lodowcom, zamykającym horyzont od zachodu.
Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 153.djvu
Ta strona została skorygowana.