Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 160.djvu

Ta strona została skorygowana.

mią bramę, nabitą gwoździami wielkości pięści i najeżoną kolcami i znaleźli się w obszernem, sklepionem podziemiu, z podłogą z ubitej ziemi, opartem na dwu grubych filarach romańskich z pierścieniami, przeznaczonemi do zakładania łańcuchów, w które dawniej okuwano więźniów stanu. Panował tu mrok szary i migotliwy, bo, odbite od fal jeziora, światło wpadało przez wysoko umieszczone, okratowane okienka. Widać było przez nie mały ledwo skrawek nieba.
— Oto pański apartament! — powiedział dozorca, kasztelan i przewodnik po zamku w jednej osobie. — Radzę tylko, nie spaceruj pan zbyt daleko, bo są tam „zapominki“, w które wpadłszy, nie zobaczyłbyś pan już nigdy własnej brody w zwierciadle!
— Zapominki?... Budiu!
— Trudno mój przyjacielu! Kazano pana zamknąć w kazamatach Bonnivarda... zamknąłem cię tedy i basta! A teraz, jeśli posiadasz pan pieniądze, mógłbym dostarczyć czegoś, nap. kołdry i materaca na noc.
— Przedewszystkiem proszę o jedzenie! — zawołał uradowany Tartarin, stwierdziwszy z zadowoleniem, że nie zabrano mu pieniędzy.
Dozorca przyniósł niedługo świeżego chleba, piwa i salcesonu, a nowy więzień Chillonu rzucił się na to i pożerał z chciwością niezmierną. Od kilkunastu godzin nie miał nic w ustach, a zmęczenie i wrażenia wyczerpały go bardzo. Jadł, siedząc na kamiennej ławce w półświetle okienek, a dozorca przyglądał mu się z zajęciem.
— Cóżeś to pan, u licha, zmalował, że cię traktują jak zbrodniarza? — spytał.
— Kroćset tysięcy... nie wiem... nie wiem! — odparł Tartarin, mając pełne usta.
— Nie ulega kwestji — ciągnął dalej dozorca —