Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 166.djvu

Ta strona została skorygowana.

ny i bolejący, uskarżał się na łamanie w kościach i od czasu do czasu zapytywał prezesa, z dziką ironją, jak mu się podoba więzienie słynnego Bonnivarda, które tak bardzo pragnął zwiedzić? Excourbanies, po raz pierwszy, zapewne, nie mogący wydać głosu z piersi, spoglądał z obrzydzeniom na przewalające się tuż przy oknie jezioro i wreszcie oświadczył:
— Co tu wody! Budiu! Do śmierci nie będę się kąpał! Mam tego dość!
Pascalon, do cna ogłupiały od wrażeń, trzymał między kolanami sztandar i krył się zań jak zając, obawiający się wystawić na strzał głowy.
A Tartarin? Oo... Tartarin był zawsze i wszędzie sobą, zawsze zachować umiał godność i spokój! Teraz właśnie delektował się odczytywaniem dzienników południo-francuskich, przysłanych do hotelu przez poczciwego redaktora „Forum“, które powtórzyły za tem pismem opis jego wyprawy na Jungfrau, ubarwiając jeszcze własną jego relację, wyolbrzymiając niebezpieczeństwa i wyrażając się o nim z najwyższemi pochwałami.
Nagle prezes wydał głuchy jęk, który rozbrzmiał donośnie po całym wagonie. Pasażerowie wzdrygnęli się i zwrócili nań spojrzenia. Sądzono, że nastąpiło zderzenie. Tymczasem powodem rozpaczy Tartarina była notatka, zamieszczona w „Forum“.
— Słuchajcie! — powiedział do alpinistów i przeczytał głośno:
Obiega pogłoska, że wiceprezes K. A., pan Costecalde, który dopiero co wyleczył się z trapiącej go od kilku dni żółtaczki, zamierza wyprawić się na Mont-Blanc, aby przewyższyć prezesa K. A. Tartarina“.
— Ach, to bandyta! — zawołał Tartarin. — Chce zniweczyć wrażenie mojej wyprawy na Jungfrau! Czekaj drabie jeden, zdmuchnę ja ci z przed nosa