Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 174.djvu

Ta strona została skorygowana.

raskończyków pokornem i ironicznem jednocześnie spojrzeniem.
Tartarin chciał odpowiedzieć, ale wpadł mu w słowo Bompard:
— Pora mocno spóźniona! Prawda?
— Nic nie szkodzi... nic nie szkodzi — rzekł stary przewodnik. — Mam właśnie u siebie pewnego gościa ze Szwecji, który wybiera się jutro, a oczekuję dwu Amerykanów, mających ten sam zamiar, mimo, że jeden z nich jest ślepy.
— Wiem... wiem... Spotkałem ich na Guggi! — zawołał Tartarin.
— Aa... pan był na Guggi?
— Przed tygodniem „zrobiłem“ Jungfrau!
Pośród nadobnych anglikanek zakodowało. Wszystkie pióra zatrzymały się w ruchu, a głowy zwróciły się w stronę Tartarina. Zaimponował stanowczo angielkom, znającym się na wszelkiego rodzaju sportach i wytrwałym alpinistkom. On „zrobił“ Jungfrau?
— Śliczna tura! — przyznał Baltet, spozierając z podziwem na P. K. A., a Pascalon, strwożony obecnością dam, zarumienił się i szeptał jękliwie:
— Mistrzu... opo... opowiedzże... jak to... jak było z tą szczeliną!...
— Niema o czem mówić!... — odrzucił niedbale, ale nie mogąc się oprzeć chętce, zaczął opowiadać o swym przypadku. Mówił zrazu obojętnie, ale potem ożywił się, zaczął gestykulować, rozwarł z przerażeniem oczy, uczuł, że wisi na linie nad przepaścią, posłyszał własne wołanie, zobaczył ruch własnych rąk i nóg, słowem — przeżywał ponownie rzecz całą.
Nadobne panienki drżały na całem ciele i pożerały go wzrokiem, otwierając swe duże, zimne oczy tak, że wychodziły z orbit.