Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 176.djvu

Ta strona została skorygowana.

jutro liną z Bompardem, uczynię nietylko rzecz, podyktowaną ostrożnością, ale będzie to jednocześnie przysięga, złożona w obliczu Boga i ludzi, że nic mnie z towarzyszem rozdzielić nie zdoła i że raczej zginę, niżbym miał wrócić bez niego.
— Przyjmuje tę przysięgę w swojem i twojem imieniu, Tartarinie! — zawołał Bompard z poza grupy palm sztucznych.
Zapanowała cisza przeraźna.
Zelektryzowany pastor zbliżył się co żywo i uścisnął dłoń bohatera, potrząsając nią, niby pompą studzienną. Małżonka poszła jego śladem, a potem podbiegły jedna po drugiej wszystkie nadobne ewangeliczki i nastąpiło pompowanie tak długotrwałe i gorliwe, że można było tą energją doprowadzić wodę do piątego piętra.
Delegatów nie ogarnął jednak ten sam zapał.
— Ja zaś — powiedział Brawida — jestem zdania zacnego ojca Balteta! W takich sprawach każdy ma prawo dbać przedewszystkiem o własną skórę!
— Na miłość boską! — szepnął mu Tartarin. — Co wygadujesz? Pomyśl, że Anglja na nas patrzy!
— Mam w pięcie Anglię! — jęknął rozgoryczony więzień Chillonu i uczynił gest odpowiedni. — Mam ją w pięcie, gwiżdżę również na Mont-Blanc!
Niezawodnie byłby ściągnął na siebie surowe potępienie prezesa, gdyby nie nagłe wmieszanie się siedzącego przy kominku młodego Szweda, przygnębionego zarówno filozoficznym poglądem na świat jak grogiem z wodą selterską. Młodzieniec oświadczył z całą prostotą, że przewodnik dobrze uczynił, przecinając linę, że nawet czyn jego nazwać można szlachetnym i szczytnym, albowiem uwolnił od mąk życia i zwrócił na łono nicości nieszczęśników młodych jeszcze, a przeto skaza-