Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 183.djvu

Ta strona została skorygowana.

warzyszyć aż do schroniska Grands-Mulets, gdzie miano przenocować. Niestety, droga stawała się coraz trudniejsza i niebawem przewrócił się na grzbiet, puczem, nie ufając swym nogom, począł posuwać się na czworakach. Jeden z przewodników chciał go podnieść.
— Nie, dziękuję! — odparł. — Czynię to z umysłu! To metoda amerykańska!
Odtąd posuwał się naprzód na rękach i kolanach i ta pozycja wydała mu się bardzo wygodną. Lazł tedy dalej, a długi płaszcz jego zamiatał śnieg. Zachował zresztą zupełny spokój i opowiadał, że razu pewnego w Kordyljerach w ten sposób „zrobił” szczyt, dziesięć tysięcy metrów wysokości mający. Nie dodał tylko, ile mu to zabrało czasu, a musiało potrwać długo, sądząc po wędrówce do Grands-Mulets, gdzie dotarł w godzinę po Tartarinie, okryty błotem, podrapany, z rękami przemarzłemi i pokaleczonemi mimo rękawiczek.
Schronisko, wystawione w Grands-Mulets przez gminę Chamonix, było, w porównaniu do chaty pod Guggi, istnym pałacem. Kiedy Bompard znalazł się tu, na kominie gorzał suty ogień, Tartarin i Szwed suszyli trzewiki, gospodarz mały, zawiędły starzec o długich, siwych włosach, rozkładał przed nimi jeden po drugim wszystkie skarby swego muzeum.
Ponure te zbiory składały się z pamiątek po rozmaitych katastrofach, jakie się zdarzyły na Mont-Blanc od lat przeszło czterdziestu, to jest od objęcia przezeń gospody. Dobywał je z oszklonej szafki, pokazywał i objaśniał szczegółowo.
Ten strzępek sukna i guziki od kamizelki — to pamiątka po pewnym rosyjskim uczonym, zaniesionym huraganem na lodowce Brenwy... Ten kawa-