Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 185.djvu

Ta strona została skorygowana.

Rozwarł szeroko oczy i patrzył osłupiały na znakomitego kurjera Peruwjańczyków.
Bompard naszkicował mu obraz straszliwych niebezpieczeństw, podał tysiąc sposobów i możliwości śmierci, opisał szczegółowo bezlik rozpadlin, szczelin, gardzieli, lawin różnych typów, wiatrów wyżynnych i zamieci śnieżnych.
Bohater przerwał mu:
— Jesteś niemożliwy kpiarz. Pamiętaj, że wiem o działalności „Towarzystwa“. Czyżby Mont-Blanc nie był ucywilizowany i ubezpieczony, podobnie jak inne szczyty?
— „Towarzystwo”?... Ucywilizowane szczyty? — dziwił się Bompard, zapomniawszy dawno o swej taraskonadzie.
Tartarin powtórzył mu słowo w słowo, co usłyszał w Tellsplatte, wspomniał o każdym szczególe i każdej fincie finansistów, władających Szwajcarją.
Bompard śmiał się serdecznie:
— Więc uwierzyłeś? Wszakże to był żart... blaga... Jesteś taraskończykiem przecież, a nie wiesz co sądzić o tego rodzaju facecjach?
— Więc i Jungfrau nie była ubezpieczona? — spytał Tartarin.
— Naturalnie, że nie!
— A gdyby lina pękła?...
— O, wówczas, biedny mój przyjacielu!...
Bohater zamknął oczy i pobladł ze strachu, wstrząśnięty dreszczem, mimo, że niebezpieczeństwo było poza nim. Wahał się przez chwilę... Stanęły mu w myśli wszystkie kataklizmy... posłyszał wyraźnie łkanie starego oberżysty... Nagle jednak inne myśli przyszły mu do głowy. Kroćset.. cóżby pomyśleli ludzie w Taraskonie? Jakże opuścić sztandar... nie zatknąć go na szczycie? Posiada dobrych