Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 199.djvu

Ta strona została skorygowana.

Zaparł się nogami, chcąc powstrzymać towarzysza nad brzegiem przepaści, ale lina widocznie była stara, czy nadwerężona, gdyż pod wpływem silniejszego pociągnięcia zerwała się nagle.
— Kroćset...
Budiu!..
Dwa te okrzyki zabrzmiały jednocześnie pośród głębokiego milczenia samotnej postaci, a potem nastała głęboka cisza, śmiertelna cisza grobu.
Pod sam wieczór zjawił się w schronisku Grands-Mulets człowiek, podobny do Bomparda: widziadło straszliwe, okryte błotem, o najeżonych włosach, ociekających wodą. Zabrano się do ratunku, nacierano go, trzęsiono, ogrzewano i położono do łóżka, a on nie zdolny był powiedzieć nic więcej ponad parę słów, które powtarzał, zalewając się łzami i wznosząc ręce w niebo:
— Tartarin zginął... lina się urwała!
Tyle wiedziano tylko o wielkiem nieszczęściu, jakie się zdarzyło.
Stary oberżysta lamentował, notując nowy epizod ponurych dziejów Mont-Blancu i czekał z upragnieniem na szczątki Tartarina, by je wcielić do swych zbiorów. Szwed, który nie zdołał zakończyć życia na szczycie skutkiem oporu towarzyszy, po powrocie z wyprawy zabrał przewodników, liny, drabiny, słowem wszystkie przyrządy ratunkowe i pośpieszył szukać nieszczęsnego Tartarina. Wszystko jednak okazało się daremne. Bompard był tak przygnębiony, że nie mógł podać żadnych dokładnych wskazówek ani o miejscu, gdzie się zdarzyła katastrofa, ani o samym jej przebiegu. Znaleziono tylko na szczycie Dôme du Gouter kawałek liny, zamarzłej w bryle lodu. Lina ta, rzecz dziwna, była po obu końcach ucięta, jakby ostrem jakiemś narzędziem, a dzienniki Chambéry zamieściły jej