Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 201.djvu

Ta strona została uwierzytelniona.


XIV
Epilog


Niema, zaprawdę, na całym chyba świecie, ludzi wrażliwszych i pobudliwszych jak taraskończycy. Często zdarza się naprzykład rzecz taka. Jest dzień uroczysty, święto, czy niedziela, wszyscy wyroili się na ulice i spacerują po Plantacjach. Zgiełk, hałas, śpiewy, okrzyki, tamburiny brzęczą, połyskują zielone i różowe spódnice, bielą się koszule, łopocą chustki arlezyjskie, tworząc jakby drogie kamienie mozajki. Na murach pełno różnobarwnych afiszów, głoszących zapasy atletyczne, turnieje bokserskie, czy walkę byków kamargońskich... Nagle krzyknie ktoś żartem:
— Uciekajcie! Pies wściekły!
— Byk oszalały wyrwał się ze stajni!
Starczy jednego takiego okrzyku, by wszystko rozsypało się, rozprysło, drzwi zaryglowano, pospuszczano firanki, czy żaluzje i nagle cały Taraskon przybiera wygląd wymarłego, przedwiecznego miasta, nie widać ni kota, cisza zupełna, a nawet świerszcze i koniki polne w trawie przestają śpiewać i czekają z trwogą na coś nieznanego, nowego... przeraźnego...
Tak się przedstawiał Taraskon onego poranka, mimo, że nie było święta, ni niedzieli i nikt nie wywołał popłochu. Domy i sklepy opustoszały, place wymarły i całe miasto stało się jakby większe przez tę ciszę i osłupienie. „Vasta silentiopano-