ką wpadłem. Nigdy w życiu jeszcze nie użyłem noża w bójce. Biłem się nieraz, ale nigdy na noże. Wszyscy to potwierdzą. Joe, nie zdradź mnie! Joe! przyrzeknij mi, że mnie nie zdradzisz! Zacny chłop z ciebie! Zawsze cię lubiłem i zawsze brałem twoją stronę. Pamiętasz? Prawda, nie powiesz nikomu? Joe! — I nieszczęśliwy człowiek rzucił się na kolana przed mordercą, na którym błagania jego nie robiły żadnego wrażenia, i złożył przed nim ręce jak do modlitwy.
— No, Muff Potter, byłeś zawsze wobec mnie porządnym człowiekiem, więc cię nie oposzczę. Inaczej chyba uczciwy człowiek powiedzieć nie może?
— Ach, Joe, jesteś aniołem. Będę cię za to błogosławił przez całe życie!
I Potter zalał się łzami.
No, dość tego. Nie czas teraz na mazgajstwo. Trzeba się stąd wynosić. Ty idź tędy, a ja pójdę tamtędy. A uważaj, żeby śladów za sobą nie zostawić.
I Potter oddalił się lekkim biegiem, który wnet przeszedł w galop.
Mieszaniec spoglądał za nim, mrucząc pod nosem:
— Uderzenie mocno go, jak widać, zamroczyło, a i rum jeszcze z głowy nie wyszumiał, więc chyba nie przypomni sobie tak prędko o nożu, a potem, gdy już będzie daleko, będzie się bał wracać w to miejsce sam, by go poszukać — nędzny tchórz!
Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/110
Ta strona została przepisana.