Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/113

Ta strona została przepisana.

runęli w otwartą bramę i z uczuciem ogromnej ulgi, zupełnie już wyczerpani, wpadli w ochronny mrok zabudowania. Powoli tętna ich uspokoiły i Tomek szepnął:
— Huck, powiedz, jak myślisz, co z tego wyniknie?
— Jeżeli doktór Robinson umrze, to kogoś powieszą.
— Doprawdy? Tak sądzisz?
— Sądzę? Wiem z pewnością!
Tomek myślał chwilę, potem rzekł:
— Ależ któż o tem doniesie? My?
— Co ty pleciesz! A gdyby się coś stało i nie powiesiliby Indjanina, to on nas prędzej czy później zamorduje, zatłucze na śmierć, tak pewnie, jak tu leżymy w tej chwili.
— Tak, tak, i ja także sobie to myślałem.
— Ktoś musi donieść, ale niech to lepiej zrobi Potter, jeżeli jest głupi. Zresztą on i tak jest wiecznie pijany!
Tomek nie odpowiedział — znowu coś mu przyszło na myśl.
— Huck, przecież Potter nie wie nic o tem! — szepnął.
— Jakże mógłby powiedzieć?
— Dlaczegóż nie miałby nic wiedzieć?
— Bo właśnie dostał po łbie w chwili, gdy Indjanin to zrobił. Nie mógł więc widzieć. Czy myślisz, że ma pojęcie o tem, co się stało?
— Na Boga, Tomku, masz rację!
— A przytem, kto wie, może po tem uderzeniu już się wcale nie podniósł?
— O, co to, to nie, Tomku! Był zalany, do-