Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/116

Ta strona została przepisana.

Jakaś postać przdkradła się chyłkiem przez otwór po drugiej stronie napół rozwalonego zabudowania, ale jej nie spostrzegli.
— Tomek! szepnął Huck, — czy to już zmusza nas do milczenia na zawsze?
— A jak myślałeś? Oczywiście! Bez względu na to, co się stanie, my ani mru-mru! Przecieżbyśmy zaraz na miejscu padli trupem — zapomniałeś o tem?
— Tak, tak. Naturalnie!
Jakiś czas jeszcze szeptali coś do siebie. Nagle, tuż po drugiej stronie muru, może o pięć kroków od nich, pies zawył przeciągle i żałośnie. Chwycili się siebie kurczowo, śmiertelnie przerażeni.
— Do którego z nas może się to odnosić? — szepnął Huck.
— Nie wiem — zajrzyj przez otwór, prędko!
— Nie, Tomku, ja nie!
— Ja też nie mogę, Huck, nie mogę!
— Proszę cię, Tomku! O, znowu!
— Boże, dzięki ci! — szepnął Tom. — Znam głos tego psa. To Bull Harbison[1]!
— Ach, jakie to szczęście! Mówię ci, Tomku, byłem wprost nieżywy ze strachu. Byłbym przysiągł, że to jakiś obcy pies.
Pies znowu zawył. Chłopcy zdrętwieli znowu.

— O Boże! To nie jest Bull Harbison! — szepnął Huck. — Tomku, patrz!

  1. Gdyby pan Harbison miał niewolnika, imieniem Bul. Tomek mówiłby na niego Bull Harbisona; ale syn lub pies tego imienia nazywał się „Bull Harbison“.