Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/117

Ta strona została przepisana.

Dzwoniąc zębami ze strachu, Tomek usłuchał, i przyłożył oko do otworu. Ledwie go było słychać, gdy wyszeptał:
— Huck, to jakiś obcy pies!
— Prędko, Tomku, prędko i Komu on chce śmierć wywróżyć?
— Z pewnością nam obu, bo przecikż jesteśmy razem!
— Tomku, Tomku, nadeszła nasza ostatnia godzina! I zdaje mi się, że niema żadnej wątpliwości, dokąd ja pójdę po śmierci. Byłem zawsze taki nicpoń!
— Otóż widzisz! A skąd to pochodzi? Wieczne uciekanie ze szkoły i robienie wszystkiego, co zakazane! Ja także mogłem być porządny, jak naprzykład Sid, gdybym się był tylko starał — ale nie chciało mi się naturalnie! Ale jeżeli dziś jeszcze jakoś mi się to upiecze, to przysięgam, że zawsze, całe życie będę chodził do szkoły!
I Tomek zaczął troszeczkę popłakiwać.
— Ty i niedobry? — I Huck zaczął także szlochać. — Ależ Tomku, na Boga, ty jesteś jeszcze szczerem złotem w porównaniu ze mną! O, Boże, Boże, Boże! Ileżbym dał za to, aby mieć choć w połowie takie widoki, jak ty!
Tomek zaszlochał i szepnął:
— Patrz, patrz Huck! Odwrócił się od nas! Huck stwierdził to i rozradował się mocno.
— Jak Boga kocham, odwrócił się. Ciekaw jestem, czy i przedtem był odwrócony?
— Ależ naturalnie, tylko nie spostrzegłem