Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/126

Ta strona została przepisana.

Pół-Indjanin Joe z takim samym niewzuszonym spokojem powtórzył w kilka minut później swoje opowiadanie przy formalnem przesłuchaniu, pod przysięgą. Widząc, że piorun ciągle jeszcze nie pada, chłopcy umocnili się w przekonaniu, że Joe istotnie zaprzedał duszę djabłu. Stał się przez to dla nich przedmiotem niesamowitego i przejmującego dreszczem podziwu.
Jak urzeczeni patrzeli na niego, nie mogąc oderwać od niego wzroku. W duchu postanowili obaj śledzić go po nocach, aby chociaż ukradkiem rzucić wzrokiem na jego straszliwego pana.
Joe pomógł dźwignąć ciało zamordowanego i położyć je na wóz, który je miały zabrać. W tłumie rozległy się szepty zgrozy, powiadano, że w tej chwili rana poczęła zlekka krwawić! Chłopcy uczuli nową nadzieję: może ta pomyślna okoliczność skieruje podejrzenia we właściwą stronę. Ale zawiedli się, gdyż ktoś wyjaśnił to zjawisko.
— Nic dziwnego! O trzy kroki od ofiary stał przecież Muff Potter!
Straszna tajemnica i dręczące wyrzuty sumienia na przeciąg całego tygodnia odebrały Tomkowi sen. Pewnego rana przy śniadaniu Sid powiedział:
— Tomku, tak się rzucasz zawsze w nocy i mówisz przez sen takie niestworzone rzeczy, że zupełnie nie mogę spać!
Tomek zbladł i zakrył oczy powiekami.
— To zły znak! — oznajmiła ciotka z naciskiem.
— Powiedz mi lepiej odrazu, co masz na sumieniu, Tomku!