Była niezmordowana w robieniu niemi doświadczeń i gdy tylko ukazało się coś nowego z tej dziedziny, zapalała się, by tego wypróbować — niestety, nie na sobie, gdyż nigdy nic jej nie dolegało, ale na kimkolwiek, kto jej wpadł pod rękę. Była abonentką wszystkich czasopism „leczniczych“. Najpotworniejsze nonsensy, głoszone tam z napuszoną, uroczystą powagą, były dymem kadzidlanym, który z lubością wchłaniała w siebie. Wszystkie bajdurzenia na temat, jak wietrzyć mieszkania, jak udawać się na spoczynek, jak wstawać, co jeść, co pić, ile i w jaki sposób zażywać ruchu, w jakim nastroju utrzymywać umysł, aby najlepiej zakonserwować ciało, jakiego rodzaju suknie nosić — to wszystko było dla niej święte, jak ewangelja. Nie umiała się jakoś na tem połapać, że jej „naukowe“ pisma w jednym miesiącu zalecały rzeczy wręcz przeciwne, niż te, które poprzedniego podawały jako niewzruszone prawo. Była prostoduszna i łatwowierna jak dziecko i zawsze szła na lep. Gromadziła te szarlatańskie piśmidła i oszukańcze leki. W takim więc rynsztunku — mówiąc metaforycznie — pędziła razem ze śmiercią na jednym rumaku, a za niemi ryczało piekło. Nigdy jej na myśl nie przyszło, że nie jest dla cierpiącej ludzkości, mieszkającej w sąsiedztwie, aniołem pocieszenia i balsamem niebiańskim.
Obecnie ostatnią nowością było wodolecznictwo, a niedomaganie Tomka było wodą na jej młyn. Codziennie wywlekała go o świcie, ciągnęła do drwalki, oblewała potokiem zimnej wody, nacierała następnie ręcznikiem, którego szorstkość, mogąca
Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/130
Ta strona została przepisana.