konkurować z gracą, doprowadzała chłopca do nieprzytomności; wreszcie owijała go mokrem prześcieradłem i pakowała pod stertę pierzyn, aż w tych czyśćcowych potach dusza jego porami wykąpywała z siebie wszelki ziemski brud i czyściła się na glanc, jak mawiał Tomek.
Ale mim o tych zabiegów ciągle wzmagał się jeszcze jego smutek, bladość i zobojętnienie na wszystko. Ciotka dodała gorące kąpiele, nasiadówki i natryski; posępność chłopca przypominała nagrobek. Starała się dopomóc wodzie przez dietę kleikową i plastry z gorczycy. Wydawało się jej, że Tomek jest butelką, którą każdego dnia należało na świeżo wypełniać po sam wierzch mieszaniną cudownych środków.
Tomek zachowywał wobec tych wszystkich tortur tępą obojętność. Ta forma jego cierpienia wznieciła w sercu poczciwej staruszki przerażenie. Niewrażliwość musiała być złamana za wszelką cenę. W tym właśnie czasie dowiedziała się o cudownym leku, zwanym „mordercą cierpień“. Zamówiła go więc odrazu cały flakon. Skosztowała — i serce jej wezbrało wdzięcznością: był to czysty ogień w płynnej postaci. Przerwała więc kurację wodną i wszystko inne, a ześrodkowała całą swą wiarę na „mordercy cierpień“. Dała Tomkowi pełną łyżeczkę do herbaty i czekała na wynik w drżącym niepokoju; ale w okamgnieniu niepokój się skończył, dusza się rozpogodziła: „niewrażliwość“ została przełamana. Dzikszego, żywotniejszego zainteresowania nie mógł chłopiec okazać, nawet gdyby pod nim ogień roznieciła.
Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/131
Ta strona została przepisana.