mu więc pyszczek i wlał „mordercy cierpień“. Piotruś dał susa wgórę na kilka łokci, wydał dziki okrzyk wojenny, potem począł się miotać wkoło po całym pokoju, uderzając o meble, przewracając doniczki z kwiatami, szerząc ogólne spustoszenie. Następnie stanął na tylnych łapkach i począł z głową wtył odrzuconą tańczyć na nich w obłędnym zachwycie, obwieszczając donośnie światu swoje bezgraniczne szczęście. Potem wpadł znowu w zwarjowane wirowanie po pokoju, znacząc swą drogę zniszczeniem i chaosem.
Ciotka weszła właśnie, gdy wykonywał serję podwójnych młynków, by po wyrzuceniu z siebie ostatniego potężnego pisku wyskoczyć przez otwarte okno, porywając ze sobą resztę doniczek, które ocalały z pierwszego pogromu. Zdumienie zamieniło staruszkę w kamień, który z ponad okularów rzucał ogłupiałe spojrzenia, zaś Tomek leżał na ziemi i tarzał się od śmiechu.
— Tomek, na miłość Boską, co jest kotu?
— Nie wiem, ciociu! — wykrztusił chłopak.
— Nigdy w życiu nie widziałam czegoś podobnego. Z jakiego powodu wyprawia takie szaleństwa?
— Naprawdę nie wiem, ciociu. Koty tak zawsze robią, gdy są w dobrym humorze.
— Tak? zawsze? doprawdy?
W głosie ciotki było coś, co obudziło w nim nieokreślony lęk.
— Tak jest... to znaczy... tak myślę przynajmniej...
— Myślisz?
Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/133
Ta strona została przepisana.